Z doliny łez





I.
_Stanisławowi i Jadwidze Tarnowskim.
_
Przez tych kilka tygodni było u nas dziwnie duszno i ciężko. Poprostu nieszczęście wisiało w powietrzu, czuło się, jak szło ku nam krok za krokiem.
A przecież pobyt nasz w Kijowie nie był od początku ani spokojny, ani wesoły.
Od czasu jak Staś siedział w fortecy, mogłem przywyknąć do przestraszonych i wybladłych twarzy, do szeptów po kątach, takich, jak przy chorym lub nieboszczyku, do tłumionych
płaczów, o których powód nie wolno mi było pytać.
Nie dziwili mnie już nieznajomi, przychodzący do nas ukradkiem o różnych porach dnia i nocy i znikający gdzieś po cichu tylnem wejściem, po tajemniczej naradzie z mamą i panną
Felicyą, za zamkniętemi drzwiami salonu lub sypialni.
Tyle razy widziałem moją matkę śmiertelnie znużoną i znękaną, gdy wracała z całodziennego biegania po kancelaryach i urzędach, że mnie to już ani przestraszało ani nawet
smuciło, jak dawniej. W ośmiu latach jest się takim egoistą! Teraz jednak było widocznie coś gorszego, niż przedtem. Wszyscy u nas w domu chodzili jak struci, swoi i obcy.
Gdy ktoś nadszedł, zaczynały się szepty, przerywane łzami — ale o co chodziło, nie mogłem się dowiedzieć.
Gdy się dopytywałem, zbywano mnie jakimś słabym wykrętem, w który nie wierzyłem.
Raz wreszcie powiedziała mi panna Felicya:
— Staś chory, bardzo chory.
Módl się za niego gorąco — może cię Bóg wysłucha.
Modliłem się więc i dlatego, że Stasia kochałem, i dlatego, że ostatecznie nic innego nie miałem do roboty.
Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Czasem która z pań czarno ubranych, jakich tyle wciąż przychodziło teraz do nas, przycisnęła mnie do piersi, kiwając głową i szepcąc: Biedny, biedny Stefku!
Dlaczego jednak ja miałem być biedny, skoro chorym był mój brat — tego nie byłem w stanie zrozumieć.
Na prawdę tak bardzo biednym się nie czułem, choćby dlatego, że pierwszy raz w życiu mogłem robić, co mi się tylko podobało.
W domu cały porządek dnia był przywrócony do góry nogami. Żadnych stałych godzin obiadu i kolacyi, żadnych lekcyj.
Leonia, wyprawna panna służąca mojej matki, a teraz szafarka i zarządczyni naszego miejskiego gospodarstwa, chodziła jak nieprzytomna z opuchłemi oczyma, nie kłócąc się z
kucharzem i nie łając pokojówki.
Panna Felicya nie robiła mi uwag, że się źle trzymam i nie poprawiała moich francuskich frazesów — kiedy mamy nie było, stała w oknie wyglądając jej i wzdychając — kiedy
mama wracała, nie odchodziła od niej ani na chwilę.
Mama przez te dwa tygodnie zmieniła się nie do poznania.
Zawsze delikatna i wątła, teraz blada była jak wosk a przezroczysta jak alabaster, oczy tylko paliły się, zapadłe głęboko, błędne, napół przytomne, niby gromnice.
Wchodząc, rzucała najczęściej pannie Felicyi i Leonii, biegnącym na jej spotkanie, jedno słowo, jakby wydarte z gardła: „Daremne, wszystko daremne", i szła wraz z niemi,
słaniając się, do domowego ołtarzyka, przy którym długie godziny spędzała, klęcząc lub leżąc krzyżem.
Czasem, gdy mnie zobaczyła, chwytała gwałtownie tuląc do piersi i okrywając głowę pocałunkami, które mnie paliły jak ogień.
— Dziecko moje, szeptała, dziecko nieszczęsne, ostatnie... Ty już jeden... Ty mi tylko zostajesz. Ojciec w grobie a brat, Staś mój, najdroższy, rodzony, syn mój...
O Jezu, Jezu, Jezu!
I potem odtrącała mnie namiętnym ruchem.
— Nie, ty mi go nie zastąpisz, nigdy, nigdy!
Raz wreszcie wieczorem, wpadł wuj Ksawery. Lubiłem go bardzo i cieszyłem się ile razy przychodził, bo niedość, że miał zawsze dla mnie cukierki i jabłka po kieszeniach, ale i zapas dykteryjek, konceptów i figlów takich
jak nikt.
I nietylko mnie umiał zabawić ale nawet Leoncia wiecznie nadąsana, rozchmurzała się, gdy przychodził, nawet panna Felicya przestawała gderać i mama, zamyślona zawsze i smutna,
uśmiechała się na jego widok.
Istotnie, gdzie się zjawił ze swoją wielką łysiną i nasztorcowanymi wąsikami, wchodziło z nim jeżeli nie wesele, bo w tych czasach trudno o nie było, to przynajmniej chwilowe
uspokojenie i zapomnienie o gniotących troskach.
Tym razem jednak wuj Ksawery posępny był, jak noc. Otworzył drzwi pocichu i zatrzymał się na progu, oglądając się w około.
— Kazi niema? — szepnął.
Panna Felicya podbiegła ku niemu, przestraszona..
— Co się stało? — zawołała.
— Kazia nie wróciła? — powtórzył.
— Nie, jeszcze jej nie ma. Ala na miłość Boga, coś jest, pan coś wie? Mówże pan prędzej!
Przedpokój był wielki i ciemny, tylko mała lampka migotała w kącie.
Przytuliłem się do ściany cichutko, nasłuchując i zapierając oddech w piersiach, żeby się nie zdradzić, że tu jestem i słyszę.
Wuj Ksawery milczał przez chwilę, jakby mu brakło oddechu. Wreszcie rękami rozwiódł i wyjęknął:
— Nieszczęście!
Panna Felicya chwyciła go za ramiona.
— Jezus Marya, — krzyknęła — już?
Wuj pochylił się ku niej i powiedział coś stłumionym głosem, czego nie mogłem dosłyszeć. Odbiły się o moje uszy dwa wyrazy tylko.
— Podpisany... Pojutrze...
Panna Felicya stała przez chwilę jak skamieniała, zakrywszy twarz rękami.
— A ja nie wierzyłam, spodziewałam się — szepnęła — a teraz...
I nic już, żadnej rady, żadnego ratunku?
Wuj poruszył głową.
— Czegoż się nie robiło? — rzekł powoli, bezdźwięcznym głosem. I tu, i w Petersburgu.
Od czasu przecie jak w jego sprawie zaszła ta nieszczęsna komplikacya, poruszyliśmy wszystkie sprężyny. Sam myślałem, że uda się — tymczasem...


1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108 | 109 | 110 | 111 | 112 | 113 | 114 | 115 | 116 | 117 | 118 | 119 | 120 | 121 | 122 | 123 | 124 | 125 | 126 | 127 | 128 | 129 | 130 | 131 | 132 | 133 | 134 | 135 | 136 | 137 | 138 | 139 | 140 | 141 | 142 | 143 | 144 | 145 | 146 | 147 | 148 | 149 | 150 | 151 | 152 | 153 | 154 | 155 | 156 | 157 | 158 | 159 | 160 | 161 | 162 | 163 | 164 | 165 | 166 | 167 | 168 | 169 | 170 | 171 | 172 | 173 | 174 | 175 | 176 | 177 | 178 | 179 | 180 | 181 | 182 | 183 | 184 | 185 | 186 | 187 | 188 | 189 | 190 | 191 | 192 | 193 | 194 | 195 | 196 Nastepna>>