Z doliny łez





Marcinowa poczciwa nie odstępowała nas też krokiem przez cały dzień, a jak kto zbliżał się i chciał wejść, zatrzymywała na progu chałupy, aż ja wymknąłem się do bocznej
komórki. W nocy za to byliśmy sami z matką — i byłoż nam dobrze razem, oj, byłoż!
Ale nie na długo. Troska ciężka przygniatała serce.
Za chwilę mogli wpaść po mnie, schwycić — i już byłoby po szczęściu. A przytem siostra...
Dowiedziałem się od Marcinowej, że z domu uciekła, żeby wyjść za człowieka obcej narodowości i wiary. Pokochała go, nieszczęsna. Matka nie pozwalała, groziła, że przeklnie.
Dziewczyna przez rok więdła i płakała — aż w końcu.. On bogaty był — mówiono, że porządny człowiek, żonę kochał, ptasiego mleka by jej dał — ale cóż ?
Obcy był, obcemi musiały być i dzieci.
Więc matka uciekła od nich w cudzą stronę — widzieć ich nie chciała, ani pomocy przyjmować — i ot żyła w nędzy, z ręcznej pracy i małej gracyjki, aż sił zbrakło i
choroba przyszła. Ale i w chorobie zakazała córce dać znać, gdzie jest i co z nią się dzieje.
Ot — smutna historya, a tam, u nas, tysiące podobnych.
Tak więc, mówię, przeszło parę dni. Aż wreszcie, jednego ranka Marcinowa wpada zdyszana, przerażona i woła mnie.
— Uciekaj prędzej i skryj się w dębinie.
Lada chwila przyjdą do ciebie po papiery.
Żyd hycel, arendarz, podpatrzył, że jesteś, że kryjesz się, zmiarkował, co to znaczy i doniósł prosto do stanowe go, a ten uradnika pchnął już tu.
Szczęściem, starosta poczciwy przetrzymał go w karczmie, potraktował, a do mnie syna przysłał, żebyś uciekał.
Ledwiem słyszał.
Do matki przypadłem, szepnąłem, żeby się nie straszyła, że muszę się na czas jakiś oddalić, że wrócę nocą dziś, jutro. Mówiłem to, sam sobie nie wierząc.
Ona słuchała z szeroko roztwartemi oczyma, ściskając z dziwną u niej siłą moje dłonie.
— Ja już ciebie nie zobaczę — jęknęła wreszcie.
— Wojtuś mój, synku jedyny, nie odchodź ty, nie odchodź .


<<Poprzednia 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108 | 109 | 110 | 111 | 112 | 113 | 114 | 115 | 116 | 117 | 118 | 119 | 120 | 121 | 122 | 123 | 124 | 125 | 126 | 127 | 128 | 129 | 130 | 131 | 132 | 133 | 134 | 135 | 136 | 137 | 138 | 139 | 140 | 141 | 142 | 143 | 144 | 145 | 146 | 147 | 148 | 149 | 150 | 151 | 152 | 153 | 154 | 155 | 156 | 157 | 158 | 159 | 160 | 161 | 162 | 163 | 164 | 165 | 166 | 167 | 168 | 169 | 170 | 171 | 172 | 173 | 174 | 175 | 176 | 177 | 178 | 179 | 180 | 181 | 182 | 183 | 184 | 185 | 186 | 187 | 188 | 189 | 190 | 191 | 192 | 193 | 194 | 195 | 196 Nastepna>>